U babci

     Od razu przepraszam! Zapuściłam się w pisaniu, ale to wszystko przez kompletny brak czasu. Cztery tygodnie temu w sobotę byliśmy u babci. Pola, łąki, istne szaleństwo! Ale zacznę od początku. Pakowanie zaczęłam już w piątek wieczorem, bo nie lubię potem wszystkiego robić na wariata. Spakowana postanowiłam zrobić listę rzeczy potrzebnych psu. Pomyślałam jednak, że większości rzeczy teraz nie spakuję, ponieważ będą mi jeszcze potrzebne, więc pomimo niechęci odłożyłam to na jutrzejszy poranek. W sobotę wstałam o 6 rano żeby wyprowadzić i zmęczyć psa przed podróżą. Po powrocie uparcie tłumaczyłam mamie, że nie może mu dać jeść, ale nic nie wskórałam. Niestety ze skutkami. Gdy po męczącej, choć niezbyt długiej podróży dojechaliśmy na miejsce. Przy okazji spaceru od razu poszłam do sklepu zoologicznego, by kupić parę rzeczy.


     Vivat w domu babci zachowywał się całkiem normalnie. Babcia starała się uszczęśliwić gotowanym jedzeniem. Vivuniowe merdając ogonkiem zachwycało babcię. Ze względu na nowe otoczenie i aby nie zostawiać go w obcym domu postanowiliśmy zabrać Vivata na cmentarz. Obok cmentarza były tereny fajne do spacerów, dlatego wymiennie chodziliśmy na groby, gdy w tym czasie ktoś spacerował z psem. W drodze powrotnej bez jedzenia kolacji Vivat nie wymiotował, więc bardzo się cieszę. :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz